Adres Leon Konkursy
UL. DIAMENTOWA 23
69-100 KUNOWICE
Godziny pracy
9.00-16.00
Nauczyciel każdego dnia obserwuje, jak pracują jego podopieczni. Jednym z jego zadań jest nauczenie dziecka prawidłowej organizacji na miejscu pracy, a w ślad za tym – organizacji samej pracy. A wygląd miejsca, przy którym siedzą uczniowie jest tak różny, jak różni są oni sami. Bywa tak, że na ławce jednego ucznia panuje idealny ład i porządek, każdy przybór jest za każdym razem po użyciu odkładany na miejsce, a zeszyt leży w idealnej linii od boku ławki, równolegle do podręcznika, a długopisu nigdy nie trzeba szukać.
Okazuje się, że owo miejsce jest przedmiotem całkiem poważnych badań naukowych. Okazuje się, że tępiony bałagan jest bardziej twórczy i wyzwala większą kreatywność niż idealny ład i uporządkowanie. Dlaczego tak się dzieje?
Podobno tylko geniusz jest w stanie ogarnąć chaos, który jest na jego miejscu pracy, a on sam nie nazywa tego bałaganem, tylko… twórczym nieładem. Nadmierna kontrola nad przedmiotami jest związana z charakterem uporządkowanym i niezwykle zdyscyplinowanym, ale przez to… odtwórczym. Armagedon na ławce może wskazywać, że uczeń ma trudności z ustalonymi normami i ograniczeniami, ale przy tym jest otwarty, kreatywny i myśli nietuzinkowo.
Naukowcy twierdzą, że towarzyszący nam nieład pozwala znaleźć zastosowanie dla rzeczy w sposób, w jaki normalnie nie zostałyby potraktowane. Wystarczy dzieciom dać do ręki kilka patyków i rolkę papieru, a wzorem McGywera stworzą z tego łódź podwodną i to na dodatek z elementami statku kosmicznego Enterprise. Prym w takim działaniu będą wiodły dzieci, które są uznane za bałaganiarzy i twórców chaosu. Ale czyż nie właśnie tym dzieciom przyszłyby do głowy najbardziej nieoczekiwane pomysły, nierzadko rodzące się pod presją? Pamiętam sytuację, gdy w szkole trzeba było z patyczków i plasteliny budować szkielety brył. Jedna z dziewczynek zgubiła część wyposażenia w czeluściach zabałaganionego plecaka i jeden z patyczków zastąpiła kawałkiem włóczki wyciągniętej z szalika! Oczywiście nie pochwalam destrukcji garderoby, ale podziwiam za kreatywne myślenie, na dodatek – skuteczne.
Oczywiście nie należy tu iść w żadną ze skrajności. Na ławce nie powinno być układu rodem z laboratorium, ale unikajmy także skutków trąby powietrznej. Bo kreatywność kreatywnością, ale warto, żeby lekcja nie upłynęła co poniektórym na szukaniu tego nieszczęsnego długopisu…
Każde dziecko to indywidualny zespół cech i naturalnych predyspozycji. Pracując z takim wachlarzem możliwości nietrudno się pogubić, a tym bardziej – iść schematem.
Niestety, schematyzm się nie sprawdza ani w szkole podczas normalnych lekcji, ani w żadnej innej formie aktywizacji ucznia. Konkursy to prawdziwy poligon doświadczalny zarówno dla nauczyciela, jak i dziecka. Tutaj liczy się znajomość „przeciwnika” (czyli zasad i zagadnień konkursowych), ale i własnej armii.
Nie bez przyczyny konkursy są rozpisane w różnych formach: pisemnej, ustnej, dają pole do popisu sferze artystycznej… Daje to ogromne szanse niemal wszystkim dzieciom. Ale czy tak do końca jest?
W codziennej pracy napotykamy na uczniów, którzy są nieustannie aktywni: zgłaszają się, odpowiadają chętnie i ze swadą, nie boją się wystąpień i zawsze są w obsadzie „czarnych koni” konkursowych. Ale co zrobić z tymi, którzy osiedli na drugim biegunie? Milczący, wycofani, zawstydzeni? Oni też maja potencjał, choć na początku w ogóle tego nie widać. A my mamy z tej grupy wyłonić nie tylko tych, którzy chcą, ale także tych, których warto byłoby zachęcić. Zresztą, prawdziwy strateg zawsze ma jakiś plan B, a konkurs to doskonała okazja, żeby swoją taktykę wykorzystać.
W jednym z konkursów miała wziąć udział starannie wyselekcjonowana grupka uczniów. Nauczyciel pracował z nimi dzielnie, dbając, aby wiedza wpływała gładko i równie gładko była przez nich utrwalana. Termin zbliżał się nieuchronnie i emocje sięgnęły zenitu. Terminarz spotkań grupy wsparcia wyraźnie się zagęścił i właściwie wszystko było gotowe do godziny „zero”. Na trzy dni przed konkursem ponad połowę zespołu wyeliminowała… galopująca grypa jelitowa, stawiając nauczyciela i jego podopiecznych w naprawdę dramatycznej sytuacji. Tyle pracy, energii, oczekiwań… A ponieważ nie ma sytuacji bez wyjścia, trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy i przegrupować oddziały. Wybór był naprawdę wąski – ale czas naglił i nie można było zanadto grymasić. Po burzliwych obradach w pokoju nauczycielskim oraz szeregu cennych wskazówek skompletowano „drugi garnitur”.
W dniu konkursu zespół stawił się w odświeżonym, ale pełnym składzie. I co się okazało? Jeden z uczniów („ten jest taki spokojny, wygląda na myślącego, ale mało aktywny, trójkowy zaledwie… może on?”) bez zbędnych ceregieli wykosił konkurencję, błyskawicznie i poprawnie w 100% odpowiadając na zadania konkursowe. Opiekun nie mógł wyjść z podziwu i zdziwienia, bo uczył ten diament od dwóch lat i jakoś nie pamiętał, żeby aż tak go oszlifował…
Po wszystkim, gdy zwycięska drużyna wiozła już trofeum, aby umieścić je nazajutrz w szkolnej gablocie chwały, opiekun zapytał nieśmiało, dlaczego do tej pory uczeń o takim potencjale nigdy się nie zgłaszał na lekcji, a już o udziale w konkursach w ogóle nie było mowy. Lider starcia odpowiedział szczerze:
- Nie wiem. Chyba mnie to nie kręci…?
Tak to właśnie bywa – nie wiemy do końca, co drzemie w uczniowskich głowach. Ale nauka z tego płynie jasna: nigdy nie można przesądzać o uczniu w kontekście jego aktywności na lekcji czy osiągniętych ocen. Każdy ma swojego asa w rękawie. Wystarczy dać mu szansę, aby tego asa z rękawa wyciągnął.
Kasia - Wrocław
Wyobraźmy sobie taką sytuację: uczeń klasy – powiedzmy - II czuje się wypalony i zniechęcony, włącza więc sobie kanał na YT ze swoim ulubionym mówcą motywacyjnym i oglądając kilka kolejnych filmików chłonie jak gąbka jego słowa. Potem bierze zeszyt, zgodnie z zaleceniami zapisuje swoje cele, ustala daty ich realizacji i nakręcony wizją nowego piórnika z ulubionym bohaterem kreskówek staruje do pracy nad sobą.
Nierealne, prawda? Techniki motywacyjna są wszak dla dorosłych! A jednak także takiego, jak pisał Korczak, „małego człowieka” trzeba do działania zmotywować. Na nauczycielu spoczywa więc podwójny obowiązek: przekazać wiedzę i jednocześnie dawać chęć do jej zdobywania.
Dzieci szybko się nudzą, rozpraszają, szukają nowych bodźców i raczej nie planują przyszłości. Ich odległe terminy sięgają popołudnia i możliwej chwili odpoczynku od nauki, a nie czasu „po trzydziestce”. Dotarcie do tego świata jest trudne, ale możliwe. Pozostaje pytanie: jak to zrobić?
Uczeń, już od najwcześniejszego etapu edukacji chce widzieć wymierną korzyść z wkładanej w naukę pracy. I chodzi tu nie tylko o oceny. Dziecko chce się czuć docenione w sposób, który zaspokoi jego potrzeby akceptacji i współżycia w grupie. Chce także wiedzieć, po co to robi. Wystarczy zaproponować dziecku spacer, a zaraz zapyta „A po co?”. Nie uzyskawszy satysfakcjonującej odpowiedzi, znajdzie dziesiątki przemyślanych argumentów. Spacer dla zdrowia mogą uprawiać dorośli, ale dziecko ma mieć z tego swoją radość: wyścigi, odwiedzenie ulubionego placu zabaw, sprawdzenie, czy drzewko urosło od ostatniej wizyty itp. Idąc gdzieś w jakimś konkretnym celu ma na to chęć i energię, a na nudnym spacerze będzie smętnie powłóczyło nogami i z błaganiem w oczach pytało: „Kiedy wracamy?”
Tak samo jest w szkole. Dzieci uwielbiają poznawać nowe rzeczy, zdobywać kolejne umiejętności i wkładać w to całe serce, ale muszą wiedzieć, jaki jest tego cel. Nauka dla nauki, tak jak spacer dla spaceru, to żadna atrakcja. Liczenie jest fajne wówczas, gdy uczeń wie, że za chwilę sam sobie kupi coś w sklepie i będzie umiał policzyć wydaną resztę. Że może sam napisać kartkę (ok, smsa) z wycieczki, bo budowanie zdań jest takie proste. Że może się pochwalić przed rodzicami, jak bez trudu rozpoznaje gatunki drzew w pobliskim parku i wie dokładnie, za ile miesięcy wypadają jego urodziny ;-)
Docenienie nie powinno się ograniczać do uzyskanego wyniku, ale także wspierać same starania włożone w jego osiągnięcie. Pewne rzeczy przychodzą dziecku łatwiej, inne wymagają większego wysiłku, a bez potwierdzenia sensu podjętych działań nie ma szans na motywację do kolejnych, bo skrzydła już zostały podcięte, a wiara we własne możliwości mocno nadwątlona. Zastanawiające jest, dlaczego będąc dorosłymi przyznajemy sobie prawo do błędów i porażek, podczas gdy od dziecka wymagamy natychmiastowych i na najwyższym poziomie efektów? Czasami, nawet po poważnym niepowodzeniu słowa: „To ważne, że zacząłeś” czy „Widać od razu, że się starałeś”, „…jesteś na dobrej drodze”, „Sam widzisz, za każdym razem jest coraz lepiej” mogą u dziecka zdziałać cuda.
Uczeń zawsze będzie widział w nauczycielu pierwszą osobę weryfikującą jego starania i ich efekty. Dlatego do każdego słowa, padającego z ust nauczyciela uczeń na początku swojej drogi edukacyjnej przykłada ogromną wagę. Nie widząc wsparcia czy zachęty, traci motywację i poczucie sensu tego, co robi i to nierzadko z ogromnym wysiłkiem.
Warto się zastanowić, czy jako nauczyciele chcemy mieć w swoim dorobku orły czy… nieloty?
Jak wiadomo, dzieci uczą się najszybciej i najskuteczniej. Dotyczy to zwłaszcza nauki języków obcych. Równie ważne jak rozpoczęcie nauki wcześnie, jest to, aby ćwiczyć oraz powtarzać język obcy codziennie w domu. Nawet jeśli sam nie znasz tego języka, w bardzo łatwy sposób możesz pomóc swojemu dziecku w nauce. Rozwinie to nie tylko jego płynność w posługiwaniu się językiem obcym, ale również wpłynie na jego rozwój intelektualny.
Poniżej jest 5 bardzo łatwych sposobów dzięki którym wspomożesz naukę swojego dziecka, a przy okazji będziecie się dobrze bawić.
1. Śpiewajcie wspólnie piosenki
Dzieci uczą się języka obcego przez zabawę, bardzo często są to piosenki. Zachęć dziecko, aby nauczyło cię piosenki, którą aktualnie śpiewają na zajęciach z języka obcego. Nawet jeśli nie masz talentu muzycznego, śpiewaj z dzieckiem tak często jak się da, lub regularnie przypominaj mu, aby zaśpiewał tobie.
2. Samoprzylepne karteczki na przedmiotach użytku domowego
Jako ciekawą zabawę, zaproponuj, żeby dziecko na samoprzylepnych karteczkach samo napisało w języku obcym nazwy lub kolory przedmiotów znajdujących się w domu. Następnie poproś, aby przykleiło je na odpowiednie przedmioty. Po kilku godzinach lub całym dniu możecie karteczki zdjąć, a następnie ponownie je przykleić.
3. Zachęć do wspólnej nauki
Poproś dziecko, aby nauczyło cię języka obcego. Zarezerwujcie 20 minut dwa lub trzy razy w tygodniu na „lekcję”, kiedy to dziecko będzie nauczycielem i przekaże tobie wiedzę z języka obcego. Wszystko oczywiście w formie zabawy.
3. Pytaj dziecko o nazwy przedmiotów w języku obcym
Kiedy spędzacie czas razem, pytaj dziecko o nazwy różnych przedmiotów, kolorów lub czynności w języku, którego się uczy.
3. Okazuj zainteresowanie postępami w nauce
Po lekcjach w szkole pytaj dziecko czego się nauczyło, poproś, żeby zaśpiewało piosenkę lub powiedziało wierszyk, który poznało na lekcji. Nie szczędź pochwał za każdą odpowiedź.
4. Oglądajcie bajki w języku obcym
Jeśli twoje dziecko ma ulubione bajki, oglądajcie je w obcym języku, o ile taka wersja istnieje. Jeśli nie, poszukaj innych bajek, które dostępne są w języku, którego uczy się dziecko.
5. Rozmawiaj w języku obcym
Jeśli znasz język obcy chociaż na poziomie podstawowym, nie bój się rozmawiać z dzieckiem w tym języku. Nawet jeśli będzie to tylko najprostsza wymiana zdań: Jak się czujesz? Co robiłeś w szkole? Sprawi to, że dziecko poczuje się pewniej i posługiwanie się językiem obcym będzie stawać się coraz bardziej naturalne.
Takie łatwe i przyjemne sposoby na wspólną naukę, a tak wiele mogą zdziałać. Pamiętaj, że to właśnie w dzieciństwie dziecko najszybciej osiągnie płynność w posługiwaniu się językiem obcym. Pomóż mu rozwinąć tę pasję, a może przy okazji sam się czegoś nauczysz?
Sylwia Clayton